Przez jakiś czas zastanawiałam się co się stało, że tak szybko ( po 3 miesiącach) zaczęłam się poddawać w walce o włosy. Trochę odpuściłam wcierki i maski, wszystko robiłam "tak o" raz na jakiś czas. Najpierw winę zwaliłam na chorobę, później na sesję a tak w rzeczywistości to chyba zabrakło mi motywacji. Nie widzę zbyt dużych efektów ani zmian - wiem, wiem potrzeba na to czasu. Postanowiłam to jednak zmienić i zastosować się do rady, którą wyczytałam u Anwen, stworzyłam więc mały folder ze zdjęciami, które mnie będą inspirowały do dalszej walki.
Tu wkleję tylko część (nie będę Was zasypywała całym albumem :p). Starałam się pokazać włosy, które mnie urzekły długością, gęstością i tym, że bije od nich piękny zdrowy wygląd.
*wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony zszywka.pl
Ostatnie dwa zdjęcia, przedstawiające falowane włoski to tylko moje pobożne życzenie - moich drutów nie jestem w stanie zgiąć (co dopiero zakręcić czy pofalować) na dłużej niż godzina nawet z utrwalaczami. Jeśli chodzi o proste włosy to dla mnie ideałem jest to, co ma na głowie Idalia - cudowny blask, gładkość i zdrowy wygląd. Póki co marzenie, ale małymi kroczkami może kiedyś...
Póki co nie jestem jeszcze gotowa żeby pokazać moje włosy, być może zrobię to po zakończeniu miesięcznej kuracji kozieradkowej wymyslonej przez Anwen. Zdjęcia "przed i po" będą opublikowane na jej blogu, więc pokażę je również ja :)
Pierwsze kroki we włosomaniactwie
środa, 6 lutego 2013
wtorek, 5 lutego 2013
Tego się obawiałam
No cóż... tego się właśnie bałam - prawie miesięczna przerwa jest doskonałym dowodem na mój totalny brak silnej woli :( Najpierw dwa tygodnie w łóżku z gorączką a później szał sesyjny i niestety dopiero co raczkujący blog poszedł w odstawkę. Jednak nie było tak do końca źle! O włoski dalej staram się dbać i regularnie się "dokształcam" w tym kierunku.
Przez cały styczeń stosowałam różniaste specyfiki mające poprawić kondycję moich kudłów. Dokonałam też kilku zakupów. Zaczęłam stosować olejek z Green Pharmacy łopian z papryką i Amlę Gold. Od razu odkryłam, że Amla nałożona na całą noc to zdecydowanie złe wyjście dla mnie - po zmyciu miałam na głowie istne siano sterczące we wszystkie strony świata. Podjęłam jednak jeszcze jedną próbę i nakładam ją teraz na około godzinę. Efekty są o niebo lepsze i wiem, że zostanę przy takim sposobie stosowania. Do mojej kolekcji dołączyła też maska Kallos Latte - obłędny zapach, który utrzymuje się aż do kolejnego mycia, przypomina mi coś pomiędzy wanilią a białą czekoladą i powalił mnie na kolana. Do tego doskonale nawilża! Czekam też na dwa olejki z Alvedre. Wewnętrznie stosuję tran i Mega Krzem, który nie jest tak straszny jak się obawiałam.
Dziś postanowiłam dołączyć do akcji zapoczątkowanej przez Anwen i polegającej na miesięczyn stosowaniu jakiejś wybranej wcierki. Ja bez chwili zastanowienia zdecydowałam się na kozieradkę, którą mimo średnio zachęcającego zapachu pokochałam całym sercem. Zobaczymy jakie będą efekty :) Wszystkich bardzo gorąco zachęcam do dołączenia się do akcji, bo wcierki to samo dobro!
Na koniec ogłaszam wszem i wobec iż OBIECUJĘ POPRAWĘ - już będę dużo bardziej regularna.
Przez cały styczeń stosowałam różniaste specyfiki mające poprawić kondycję moich kudłów. Dokonałam też kilku zakupów. Zaczęłam stosować olejek z Green Pharmacy łopian z papryką i Amlę Gold. Od razu odkryłam, że Amla nałożona na całą noc to zdecydowanie złe wyjście dla mnie - po zmyciu miałam na głowie istne siano sterczące we wszystkie strony świata. Podjęłam jednak jeszcze jedną próbę i nakładam ją teraz na około godzinę. Efekty są o niebo lepsze i wiem, że zostanę przy takim sposobie stosowania. Do mojej kolekcji dołączyła też maska Kallos Latte - obłędny zapach, który utrzymuje się aż do kolejnego mycia, przypomina mi coś pomiędzy wanilią a białą czekoladą i powalił mnie na kolana. Do tego doskonale nawilża! Czekam też na dwa olejki z Alvedre. Wewnętrznie stosuję tran i Mega Krzem, który nie jest tak straszny jak się obawiałam.
Dziś postanowiłam dołączyć do akcji zapoczątkowanej przez Anwen i polegającej na miesięczyn stosowaniu jakiejś wybranej wcierki. Ja bez chwili zastanowienia zdecydowałam się na kozieradkę, którą mimo średnio zachęcającego zapachu pokochałam całym sercem. Zobaczymy jakie będą efekty :) Wszystkich bardzo gorąco zachęcam do dołączenia się do akcji, bo wcierki to samo dobro!
Na koniec ogłaszam wszem i wobec iż OBIECUJĘ POPRAWĘ - już będę dużo bardziej regularna.
czwartek, 3 stycznia 2013
Siła z natury
Na samym początku chciałabym zacząć od tego, co zaczęłam robić dla moich włosów, jak tylko podjęłam decyzję, że nie mogą dłużej być w takim stanie w jakim są. Na drugi dzień po odkryciu, że miliony dziewczyn ma podobne do moich problemy z włosami i po nocy spędzonej na czytaniu (mniej lub bardziej fachowych i przydatnych) porad powędrowałam do sklepu zielarskiego na małe zakupy. Specyfików tych używam regularnie juz od jakiegoś czasu więc mogę się już pochwalić tym, jak działają na moje kłaczki.
Siemię lniane – cud natury! Stosuję zarówno jako płukankę
jak i powstały w trakcie gotowania glutek mieszam z maską nakładam na to czepek
i ręcznik i siedzę najdłużej jak mogę. Wspaniale nawilża włosy, są idealnie
proste i błyszczące, sypkie a do tego (zwłaszcza po płukance) lekko
usztywnione. Te ziarenka nigdy nie były przeze mnie doceniane, ale teraz wiem, że już nigdy ich nie zabraknie w moim domu.
Kozieradka – ja stosuję napar z kozieradki jako wcierkę.
Pachnie… cóż dla mnie dziwnie, trochę jak rozpuszczona kostka rosołowa i tak
też wygląda. Nie jest to zapach o jakim marzę, ale czego się nie zrobi dla
włosów :p Ja napar przelewam do buteleczki z atomizerem i stosuję codziennie
czasem co drugi dzień. Zapach nie przeszkadza na tyle żeby zastanawiać się nad
używaniem (niektórym się nawet podoba). Myślę, że torebeczka ze zmielonymi
nasionami kozieradki na stałe u mnie zagości bo już po prawie trzech tygodniach
stosowania widzę efekty – włosów wypada mniej i pojawia się dużo baby hair, a
to jest dla mnie najważniejsze. Do tego śmiesznie niska cena (2,30 w aptekach
doz!) za ilość, która spokojnie wystarczy na zrobienie kilku buteleczek
specyfiku.
Skrzyp i Pokrzywa – osławiony napój wszystkich
włosomaniaczek. I słusznie! Była to pierwsza rzecz po jaką sięgnęłam gdy
postanowiłam zacząć dbać o czuprynę. Na początku niezbyt mi smakowało i
pachniało… sianem. Teraz uwielbiam ten smak i codziennie delektuję się
kubeczkiem takiego naparu. Cena nie jest wysoka w porównaniu do efektów jakie
możemy uzyskać (5 zł za 30 torebek pokrzywy z Herbapolu, skrzyp w takiej samej
cenie J ).
Włoski stają się mocniejsze i zdrowsze, ogranicza się wypadnie i pojawiają się
nowe włosy. Czego można chcieć więcej? Co prawda na początku tzn. po około
dwóch tygodniach picia naparu pojawiają się na twarzy wypryski, warto jednak
przemęczyć się te kilka dni, bo później cera się oczyszcza i wszystko wraca do
normy.
Mydlnica – ta roślinka posiada naturalne właściwości myjące,
delikatnie się pieni dzięki czemu możemy nią normalnie umyć włosy, bez zbędnego
katowania ich chemią. Oczywiście nie da sobie rady z bardzo zanieczyszczonymi
włosami, ale do mycia, które ma być głównie odświeżeniem jest idealna. Włosy są
błyszczące i sprężyste, wyglądają jakby były potraktowane jakimś stylizatorem.
Doskonała rzecz dla włosów słabych i wypadających.
Żółtko – wspaniała sprawa, jednak pod warunkiem, że
stosowane z rozwagą! Moje włosy po masce z żółtka były wspaniałe, lekko
usztywnione, lepiej się układały i miały niesamowity połysk, wyglądały tak,
jakby było ich o wiele więcej niż w rzeczywistości. Po takich efektach wpadłam
w euforię i niestety przeholowałam w drugą stronę, chciałam dla włosów tak
dobrze, że raczyłam ich żółtkową maską zbyt często i je przeproteinowałam.
Zrobiły się suche, szorstkie i wyglądały jak odwrotność tego, co ukazało się
moim oczom po pierwszym jajecznym rytuale. Z żółtka całkiem nie zrezygnuję –
przecież to bomba witamin i minerałów, które włosom są niezbędne, ale już nigdy
nie będę używała go z tak dużą częstotliwością.
Kawa – gdy przeczytałam, że kawę (którą uwielbiam!) można, a
nawet powinno się stosować do pielęgnacji włosów, natychmiast pobiegłam do
kuchni złapałam za słoiczek i zaparzyłam kawę, z którą gdy tylko przestygła,
powędrowałam do łazienki. Ziarenka stosuję jako peeling skóry głowy – część
tzw. fusów wmasowuję w skalp a resztę mieszam z szamponem i takim specyfikiem
myję włosy. Oczywiście dobrze jest chwilkę potrzymać to na głowie, by kofeina
miała szansę zadziałać na nasze cebulki. Po umyciu i wypłukaniu włosów,
ostatnie płukanie robię właśnie w naparze kawowym. Przelewam nim kilka razy
włosy, osuszam delikatnie ręcznikiem papierowym, żeby wszystkiego nie ubrudzić
i pozwalam włosom wyschnąć. Gdy zastosowałam po raz pierwszy taką płukankę
przestraszyłam się, że będę musiała po raz drugi myć włosy, były niesamowicie
sztywne i jakby posklejane. Ale gdy wszystko wyschło a ja się rozczesałam
wiedziałam, że z kawą w łazience się nie rozstanę. Włosy przepięknie błyszczały
i pachniały, były odżywione i uniesione przy nasadzie. Po kilku razach
zauważyłam też znaczną różnicę w kolorze włosów – wyraźnie ściemniały!! To jest
jedyna wada stosowania kawowej płukanki ale jedynie dla blondynek J mimo że ja nie mam
ciemnych włosów to ta zmiana nawet mnie ucieszyła, mogłam zobaczyć jakbym
wyglądała w innym kolorze bez stosowania farb ani szamponetek.
Kawa i jajko przywędrowały do mnie oczywiście z kuchennej półki. Wszystko to, co opisałam było nowością dla mnie i moich włosów (prócz jajka- moja babcia od zawsze mi powtarzała, że jeśli chcę mieć piękne włosy muszę je czasem wyciapać w żółtku :) ) ale już po dwóch miesiącach korzystania z dobrodziejstw natury widzę zmianę w stanie moich włosów. Wiem też, że z wszystkich opisanych ziółek będę w przyszłości korzystała - musze jedynie uważać aby nie przesuszyć włosów, bo zioła często mają niestety takie efekty uboczne. W najbliższym czasie chciałabym jeszcze kubpić i wypróbować napar z kwiatu lipy i z prawoślazu ponieważ wiele osób się zachwyca ich właściwościami nawilżającymi. Planuję też płukanki z rozmarynu, który ma wzmacniać cebulki włosowe i zapobiegać wypadaniu.
Całuję!
wtorek, 1 stycznia 2013
Witam gorąco!
Wraz z rozpoczęciem Nowego Roku jak masa osób zrobiłam sobie całą listę postanowień. Na miejscu pierwszym było świadome i regularne dbanie o moją czuprynę, która ostatnimi czasy jest w opłakanym stanie... W związku z tym, że zdaję sobie sprawę z siły moich postanowień (w których jestem w stanie zwykle wytrwać około dwóch tygodni) stwierdziłam, że muszę się zmobilizować w jakiś inny sposób i tak oto powstał w mojej głowie pomysł na założenie tego bloga. Chciałabym aby stał się on miejscem, w którym będę mogła się nauczyć wszystkich magicznych sztuczek od już zaprawionych w bojach włosomaniaczek i być może, by stał się on kiedyś inspiracją dla innych dziewczyn tak, aby uwierzyły, że warto zadbać o to, co rośnie nam na głowach. Dla mnie taką inspiracją był blog Anwen - trafiłam tam przypadkiem pod koniec października i wsiąkłam. Od tego momentu codziennie sobie uświadamiam jakie błędy popełniałam przez lata i że całkiem nieświadomie sama sobie szkodziłam. Postanowiłam wziąć się w garść i zrobić z tym porządek. Okazało się, że nie jest to tak proste zadanie jak mogłoby się wydawać. Mimo to nie poddaję się, szukam inspiracji, wiadomości, testuje na sobie różne specyfiki i powolutku, powolutku, po ponad dwóch miesiącach, zaczynają się pojawiać pierwsze efekty moich starań, a to jest wspaniałą motywacją do dalszego działania!
Na początku blog na pewno będzie trochę kulał - nie mogę się jeszcze pochwalić jakąś dużą wiedzą (mam nadzieję, że z czasem będzie się to zmieniało), jest to też mój pierwszy blog więc od strony technicznej również nie będzie powalał. Mam jednak nadzieję, że uda się to jakoś pokonać i wszystko ruszy pełną parą :)
Oby Nowy Rok okazał się odpowiednim momentem na początek już oficjalnego włosomaniactwa!
Oby Nowy Rok okazał się odpowiednim momentem na początek już oficjalnego włosomaniactwa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)